poniedziałek, 8 lutego 2016

Dziewięć: Samotni. 19 sierpnia 2009.

Dziewięć:
19 sierpnia 2009

Z salonu słyszę symfonię kilku różnych głosów, a po chwili także śmiechów. Uśmiecham się pod nosem, nalewając wodę mineralną do szklanki, wolałbym jednak usłyszeć znów śmiech Reginy, a ten nie nadchodzi. Stara się ułożyć sobie jakoś życie. Szkoda tylko, że wciąż nie chce mówić o Denver. Obawiam się, że spotkania z Edith nic a nic nie dają.
Cóż, być może jej zamknięcie poza luźnymi rozmowami nigdy nie zniknie. W takim razie musi naprawdę dobrze udawać dobry humor. Coś czuję, że to prawda – po prostu doskonale maskuje uśmiechem i towarzyskością to, co martwi ją wewnątrz.
Nie grasz? Zaraz zdemolują ci salon – rozbawiona Addie uwiesza się na moim ramieniu, dotykając delikatnie ustami mojego policzka.
Kocham ją, mimo wszystko, mimo jej humorów, mimo naszego ogólnego rozbicia i zmęczenia, mimo ciężkiej sytuacji, mimo że nie mamy dla siebie czasu. Co innego mi pozostaje?
A potem, niespodziewanie, na myśl przychodzi mi szept Edith sprzed paru dni i czuję obrzydzenie do samego siebie, za to, że jedynie pomyślałem o jej słowach. Nie powinienem zwracać na nie uwagi, a jednak… Zasiały niepewność w moim sercu na jeszcze długi czas.
Zasiały to, czego najbardziej się obawiałem. Zasiały strach, wątpliwość, przed którą najbardziej na świecie starałem się uchronić. Odpowiedzialność. Moje decyzje to nie tylko fragmenty układanki, a każda stworzy równie udane dzieło, nie… Jeśli wybiorę niewłaściwy element, kruchy obraz w moich rękach rozpadnie się na kawałki, zniweczy idealny plan. Niczego nie można się przecież spodziewać. Widocznie od śmierci mamy zapomniałem o tym. Wyleciała mi z głowy ostrożność i świadomość, że nic nie jest tak trwałe, jak nam się wydaje.
Myślałem, że przebieduję swoje życie w spokoju. Po takiej tragedii sądziłem, że życie już mnie osądziło, zapłaciłem cenę za wygodny azyl w swoim życiu, że spokojnie mogę teraz oczekiwać wszystkiego podanego wprost na tacy.
Błąd.
Zapłacić trzeba za wszystko, uświadamiam sobie, patrząc w ciemne tęczówki Adeline, które mają w sobie ten blask nawet w ciemności, niczym aromatyczna, świeża herbata. I nie wiedzieć czemu, czuję w sobie ziarno strachu. Lękam się przyszłości. Lękam się tego, że zmienią się moje uczucia, zmienią się jej uczucia, że w każdej chwili może zmienić się wszystko. Mogę nie być na to gotów...
I także w tym momencie moje serce łamie przedziwne jak na te okoliczności pytanie: czy kłamię? Czy oboje składamy te obietnice, nie potrafiąc ich dotrzymać? Być może każde z nas zbudowało azyl w tym drugim i jeśli runie jedno, runie też drugie. „Być obok” nie oznacza „być drugą połówką twojego azylu”. Omotaliśmy siebie nawzajem, bo tak było łatwiej, bo bezpieczna przystań jest daleko.
Najpewniej dalej, niż myślimy i sięgamy wzrokiem. Wszyscy jesteśmy samotni i niewidomi. Tak już przyszło nam żyć.

***

Wiedniu,

Wciąż mam w pamięci rozmowę z ojcem. Czy jest coś gorszego od świadomości, że się kogoś zawiodło? To prawda, robiłam to pewnie przez większość życia, ale dobił mnie upór w jego głosie, przyzwolenie na coś, co nie da ci całkowitej satysfakcji, bo wiesz, że on tego nie aprobuje. Twój ojciec. Twój własny ojciec, który czytał ci bajki na dobranoc, który mówił, że jesteś jego słońcem na niebie i źródłem szczęścia. Pamiętam, że to mówił. Musiał mówić. Inaczej chyba nie byłabym w stanie go jeszcze kochać.
Nawet nie zauważam mijających minut. Wciąż coś robię – chodzę na wizyty kontrolne do lekarza, załatwiam różne papiery, składam aplikacje do szkół. Akademia Sztuk Pięknych. Brzmi dostojnie, zbyt dostojnie jak na moje umiejętności. Boję się, że wraz z rozpoczęciem semestru moja niepewność nasili się jeszcze bardziej, a to odbije się na moich pracach.
O nie, muszę przestać się dobijać.
Mam nowe życie, to liczy się najbardziej.

Ach, to znów ty.
W małym lusterku obok widzę jego niewyraźne odbicie i widzę też, że się uśmiechnęłam. Dlaczego?
Odkładam długopis i przychylam głowę. W jego głosie jest tym razem coś bezczelnego, coś, co mi się nie podoba. Nie mogę powiedzieć, że serce nie zamarło mi na jeden, krótki moment, kiedy tylko uchwyciłam dźwięk jego głosu na dole, kiedy przywitał się z Georgiem. Słyszałam doskonale, że Tom powiedział mu o naszych przypadkowych spotkaniach… I skłamię, mówiąc, że nie poczułam nic. A jednak wdziewam swoją maskę obojętności po raz kolejny. Smutni ludzie z wesołymi twarzami – to moja rasa. Pewność siebie mi nie imponuje. Wszyscy uczestniczymy w jednej, wielkiej maskaradzie, ot co.
Nie patrzę na niego.
– Jesteś mi coś winna – mówi tym głębokim głosem.
Mimowolnie przewracam oczami, a potem spoglądam na niego i wstrzymuję oddech z zaskoczenia. Ma podbite oko, ale mimo to uśmiecha się tak szeroko, że pewnie boli go policzek.
– Co się stało? – pytam, unikając wyjaśnień co do pamiętnego lotu samolotem i jeszcze później.
– Bill odrobinę się zdenerwował – wzrusza ramionami. – Nic wielkiego. To jak?
– Nie rozumiem.
– Czy jesteś gotowa odwdzięczyć się za alkohol w samolocie?
Nie odpowiadam, krzywię się tylko nieco. Na jego policzku rozlewa się szkarłatna plama. Jak kilka na moich żebrach. Ignoruję mdłości, które przychodzą na samo wspomnienie siniaków i silę się na spokojny ton:
– No cóż, mam jakiś inny wybór?
Ludzie zazwyczaj robią jakieś miny, kiedy ich zaskakujesz, ale Tom jest opanowany. Uśmiecha się, owszem, a jednak nie rzuca mi się do stóp z podziękowaniem. Już otwiera usta, żeby coś powiedzieć, kiedy do pokoju wpada Georg. Jestem lekko zawiedziona. Czekałam, aż powie coś przewidywalnego, mogłabym wtedy powiedzieć coś, co mu się nie spodoba, a potem…
– Tom, dzwoni David – ledwo powstrzymuje się od śmiechu. – Tak jakby wrócił do Wiednia i ma dla ciebie ciekawą propozycję, a mianowicie chce ci nogi z dupy powyrywać. Koniecznie musimy to zobaczyć.
Teraz to Kaulitz się krzywi i wydaje z siebie długie westchnienie. Wyrywa mojemu bratu słuchawkę z poirytowanym parsknięciem. Oddala się, mrucząc pod nosem jakieś obelgi.
– Dlaczego właściwie zniknął na kilka dni? Robił coś istotnego?
– No raczej, skoro widzieliście się aż w Denver – odpowiada Georg, wciąż z rozbawionym uśmiechem. – Zafundował sobie kilka dni urlopu nielegalnego. Cholera jasna, ja też tak chcę! Zaraz zadzwonię do Adeline i możemy uciekać na jakąś Grenlandię, co ty na to?
– Grenlandia jest beznadziejna – mruczę, wracając do przerwanego zajęcia i moje myśli powoli odpływają.
Georg, który wychodzi po chwili, spojrzawszy na mnie z troską, a ja zostaję ze swoją Kroniką.
Bezmyślnie szkicuję na okładce kontur zachodu słońca na tle rozległej plaży, wyobrażając sobie, jak siedzę, wodząc bosą stopą po powierzchni niebieskiego oceanu i kompletnie niczym się nie przejmuję.
Nie ma nic. Wolność jest słodka jak złączone usta kochanków... I tak samo zwodnicza - samotna.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz