poniedziałek, 21 września 2015

Pięć: Zawsze jest jakieś wyjście. 13 sierpnia 2009

Emocje kotłowały się we mnie już w momencie, w którym tylko przyłożyłam głowę do poduszki. Mogłam się spodziewać, że sen nadejdzie niespokojny, wydobędzie wszystkie przykre przypuszczenia i wątpliwości.
Szafki z ciemnego drewna przywodzą mi na myśl bezpieczną przystań, domy, o jakich często czytałam w książkach. Mieszkanie mojego przyrodniego brata zawsze sprawia, że czuję się w nim ukryta przed resztą świata. Ten apartament, należący niegdyś do ojca Georga, urządzony jest tak przytulnie staroświecko – duże dywany, ciemne meble, jasne zasłony w oknach. Leżąc w łóżku pokoju gościnnego, myślę o tym, że chciałabym tu zostać na zawsze, ale niestety, to raczej niemożliwe.
Teraz te wysokie szafy nie wyglądają już tak przyjaźnie, jak wcześniej. Budzi się we mnie ten osobliwy rodzaj lęku, kiedy nie wiesz, co cię przeraża, ale z pewnością czai się to gdzieś w pobliżu.Obawy jeszcze z czasów dzieciństwa, kiedy to ciemność zdawała się być gęsta, nieprzebyta i pochłaniała wszystkie dobre myśli. W mroku zawsze się coś ukrywało.
Czarna plama nocy odbiera mi oddech. Znajomy kontur zimnej dłoni miażdży w metalowym uścisku całe moje ciało. Zaciskam powieki jeszcze bardziej i chcę krzyknąć, ale nie mogę wydobyć z siebie głosu. Panika przytwierdza mnie do podłoża, nie mogę się ruszyć. W płucach płonie żywy ogień, jestem tego pewna. Coś pojawia się w moich rękach i zaraz znika, a metaliczny chłód śmiechu popycha mnie do tego, by bezdźwięcznie zaszlochać z bezsilności. Wszystkie moje sekrety teraz w ręku tego oszalałego zła – niemożliwe! Szeptów jest zbyt wiele, by je rozróżnić, ale jestem pewna: to już koniec. Zniszczono mnie.
Zmuszam się do tego, by otworzyć oczy. Oddycham ciężko, a każdy wydech boli, teraz już naprawdę. To tylko sen, głupi koszmar, zwierciadło oczekiwań. Siadam na krawędzi łóżka, nerwowym ruchem przesuwając palcami po pościeli. Nie pachnie domem, ale wkrótce się przyzwyczaję… W domu, we własnym łóżku, nie byłam tak bezpieczna, jak tutaj, czym więc się przejmować?
Kropelki potu na plecach pieką boleśnie w zetknięciu z pooraną skórą na rozcięciach, które ciągną się od karku aż po prawe biodro. Przymykam oczy, ale koszmar wciąż jest tak samo wyraźny. Łatwo zgadnąć, jakie osoby grały w nim główne role. Mam dość tego. Kiedy przestaną mnie nękać? Zarówno w snach, jak i na jawie – wszędzie ich twarze, ostrza ich słów, kwaśne miny. W ojcu także chyba nigdy nie miałam wsparcia. Czasy, kiedy byłam ja, mama, on i Dallas, już nie istnieją, nie wiem nawet, czy ktokolwiek jeszcze je pamięta. A były dobre, doskonałe wręcz. Tylko potem zabrakło jednego elementu, który spajał naszą rodzinę w całość – i przestałam pasować. Czasem zastanawiałam się, czy może mama zdała sobie sprawę z tego, że również już wystarczy, dość, „nie pasuję”. I odeszła. Ale nie, to choroba ją zabrała, a nas wystawiła na próbę. Nie mam już żalu o to do nikogo, tak musiało być. Coś się skończyło.

Zsuwam stopy na kremowe linoleum i nieprzyjemny chłód przeszywa mnie na wskroś. Zapalam światło w niewielkiej łazience w końcu szerokiego, ale krótkiego korytarzyka odchodzącego od lewej strony pokoju. Z lustra spogląda na mnie obca postać. Dziewczyna o zmęczonej, bladej twarzy, kręgach pod oczami. Ni to piwne, ni to zielone oczy, które wraz z Georgiem odziedziczyliśmy po mamie, straciły tę swoją iskrę i przejrzystość. Są teraz po prostu nijakie. Włosy w całkowitym nieładzie, niegdyś tworzące malowniczy obraz spływających po plecach fal i loków, teraz splątane i nieświeże, w odcieniu ciemnej, gorzkiej czekolady. Czekolady?
Z irytacją odwracam wzrok od swojej fryzury. Jakbym nie dość miała osób i charakterów do zrozumienia! Wiecznie ktoś – wiecznie coś! Nieznajomy niepotrzebnie zaprząta moje myśli. Pojawił się ni stąd, ni zowąd, niespodziewany jak śnieg w sierpniu. Jestem piramidalnie głupia. Przywiązuję się do czegoś, odrzucam to w nagłym przypływie rozsądku, a potem… tęsknię, żałuję, myślę. To jakaś bzdura i nieporozumienie. Nie interesują mnie kontakty damsko-męskie. Lubię popatrzeć na dwoje zakochanych ludzi i czasem nawet cieszę się razem z nimi, ale sama nie mam ochoty na zobowiązania. W moim mniemaniu nie ma jeszcze osoby, z wyjątkiem może Georga, z którą mogłabym podzielić się jakimkolwiek sekretem…
Na wszelki wypadek zamykam drzwi na klucz. Nie żebym podejrzewała o coś swojego brata, to tylko tak z przyzwyczajenia. Powoli zdejmuję koszulkę przez głowę i oglądam uważnie swoje żebra w lustrze, usiłując dojść do tego, czemu górna część mojego ciała tak boli przy głębszych oddechach. Wydaję z siebie przeciągły jęk. Powód jest prosty: skórę pokrywa niezwykle artystyczna, przemyślana gama różnorakich sińców. Z obrzydzeniem wpatruję się w zielone i lekko fioletowe plamy. Z chęcią zamieniłabym teraz ten odpychający, wymęczony strzęp, jakim jest moje ciało, na organizm kogoś innego. Czuję wstręt do siebie, po części dlatego, że wyglądam okropnie i w ogóle nie powinnam się teraz pokazywać ludziom na oczy, a po części dlatego, że jestem tchórzem. Nie zrobiłam nic, żeby zapobiec wprowadzeniu się w stan, w jaki się znajduję.
Nie odwracam się nawet, by obejrzeć, jak wyglądają rozcięcia po szkle. Łzy napływają mi do oczu, z wściekłością zatrzaskuję drzwi od łazienki. Nie będę na siebie patrzeć. Nie będę przypominać sobie, przez kogo teraz muszę znosić to upokorzenie… Zaciskam pięści i opadam na schodek platformy, która rozdziela podłogę. Nikt mi teraz nie zabroni trochę sobie popłakać.
A jak już sobie popłaczę, zrobi mi się lepiej i zejdę na dół, gdzie z pewnością siedzi mój brat, w samotności zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi. I on nie ma łatwo, wieczorem strasznie się pożarli ze swoim managerem. Wspominali coś o jakimś gitarzyście imieniem Tom, którego twarzy za cholerę nie mogę sobie przypomnieć...

***

Obejmuję dłońmi kubek z herbatą, jakbym chciał rozgrzać palce, ale napój jest zimny już od kilku godzin. Po raz pierwszy od miesięcy nie kładę się spać, tylko siedzę, wpatruję się w migoczące w ciemności światła uliczne, widoczne zza okna. Mam mętlik w głowie.
Jeśli czegoś pragniemy, stanie się to w najmniej oczekiwanym przez nas momencie. Czekałem na jakikolwiek odzew ze strony Reginy miesiącami. Kontakt urwał się nam dokładnie pół roku temu. Wtedy wysłałem ostatni z moich listów, przelałem ostatnie pieniądze na konto, które niegdyś potajemnie zdobyła. Tym razem nie przyszedł zwrot, tak jak zawsze – po prostu nic się nie wydarzyło. Ginnie nie odpisała, telefon milczał jak głaz, nie odbierał nikt. Jest mi wstyd, że nie pofatygowałem się od razu, żeby pojechać i sprawdzić co jest grane. Gdybym to zrobił, gdybym wiedział, że coś jest nie tak, być może dziewczyna nie musiałaby sama tutaj przyjeżdżać. Pokonała taki kawał drogi, w dodatku jej ojciec nic nie wie. Wiem, że zrobiła to z jakiegoś powodu, choć nie powiedziała mi jeszcze prawdy. Czuję się tak beznadziejnie, uleciała ze mnie cała siła. Zawiodłem jako jej starszy brat. Cóż z tego, że przyrodni? Kocham ją jak własną siostrę, a ona na mnie polega. Tak bardzo chciałbym jej pomóc, a z drugiej strony boję się tej odpowiedzialności. Boję się, że nawalę po raz kolejny.
Mijają więc minuty, których nawet nie dostrzegam pośród mroków tej nocy. Zastanawiam się wciąż i wciąż, rozpamiętuję wszystkie chwile i zauważam kilka upiornych wniosków – nigdy tak naprawdę jej nie pomagałem. Ot, weekendowy braciszek, dobry do niezobowiązującej rozmowy o niczym. Regina darzy mnie ogromną sympatią, z wzajemnością, co nie zmienia faktu, że jej problemów nigdy nie zlikwidowałem i nie wiem teraz, czy zlikwiduję. A jednak wróciła, wróciła po to, żeby dać mi szansę. Pozwala sobie i mnie zaufać znów… na nowo.
Porażony tym niesamowitym odkryciem, zaczynam dostrzegać sens w całym misternie ułożonym planie, ale wciąż brakuje w nim kilku ważnych elementów. Stawiam wodę na kolejną herbatę, nie zdając sobie sprawy z tego, że nie wypiłem dwóch poprzednich. Mam wielką ochotę w te pędy rzucić się i siłą wydobyć z Ginnie informacje, po których doszedłbym do tego, w jaki sposób mam rozwiązać jej kłopoty. Bo zapewne tego ode mnie oczekuje.
Słyszę skrzypienie na schodach i oto obiekt moich rozmyślań chwiejnym z lekka krokiem ukazuje mi się w pełnej krasie, pociągając nosem jak zaziębiony czterolatek. Płakała?
– Nie mogę spać – oświadcza sennie i waha się przez chwilę, jakby chciała powiedzieć coś, co niekoniecznie powinna mi wyjawić. – Koszmary.
Uśmiecham się pocieszająco, wskazując głową miejsce naprzeciwko, przy stole.
– Powinniśmy porozmawiać konkretnie – oświadczam, starając się zabrzmieć stanowczo. – Niewiele zrozumiałem z twojej dzisiejszej… No, właściwie to wczorajszej wypowiedzi.
Dopiero teraz, w półmroku, dostrzegam, jak koszmarnie się zmieniła przez ostatnie lata. Wątła, blada, spowita w swoje czernie i szarości, z podkrążonymi oczami, przypomina bardziej widmo niż człowieka. Nie zauważam już tego pewnego spojrzenia, jakim obdarzyła mnie, kiedy spotkaliśmy się pod studiem. Jest milcząca i skryta. Smutna. Przechodzi mi przez myśl, że każda kobieta posiada te dziwną własność zmiany poglądu i patrzenia na świat w różnych momentach dnia i nieświadomie myślę o Adeline. Czasem zgarbiona i nieuważna, czasem ożywiająca jak przejrzysty podmuch wiatru w mroźny dzień. To smutne oblicze jest bardziej prawdziwe, czy to radosne?
Nic bardziej mylnego, myślę sobie, po raz kolejny łowiąc przydatną refleksję. Kobiety, bardziej podatne na uczucia, chłoną emocje z otoczenia. Choćby nie wiadomo, jak bardzo starały się to ukryć, wpływ środowiska zawsze będzie się odbijał na nich najbardziej.
Zdaję sobie też sprawę, że niewłaściwie postępuję ze swoją dziewczyną – mężczyzna powinien redukować troski swojej wybranki, aby on zasłużył na jej szacunek i przychylność.
Boże, jak mogłem tego nie dostrzec wcześniej...?

***

Niekoniecznie mam ochotę na poważną rozmowę akurat w tym momencie. Mogłam się spodziewać, że Georg zażąda dokładniejszych wyjaśnień. No… ma rację. Zwala mu się na głowę jego siostra w wieku dojrzewającym, wyglądająca jak wyjątkowo nieudany egzemplarz mrocznego wraku i jeszcze zmusza do wykarmienia i zapewnienia noclegu. Wirklich bin ich ein Egoist…*
Moczę wargi w mocnej herbacie i wpatruję się w lustrujące mnie z wyczekiwaniem tęczówki brata. Jestem bezradnym dzieckiem. Nie wiem, w jaki sposób przekazać mu, że nie mogę wrócić do domu. Przechodzi mi przez myśl odwrócenie jego uwagi błaganiem na kolanach czy podobnie interesującym wyczynem, ale chyba jedynie zrobiłabym z siebie jeszcze większą kretynkę. Gdyby to było odrobinę łatwiejsze…
– Nie wiem, co powinnam ci powiedzieć – słyszę szept, niby mój własny, a jakby kogoś innego.
– Może wszystko?
Obraz jeszcze bardziej mi się rozmazuje. Wszystko… To za mało za te wszystkie lata, a za dużo na to, co mogę mu dać. Taka porządna sesja szczerości jest ponad moje siły. Żałosny tchórzu, powiedz mu, jak jest naprawdę. Ale z drugiej strony… Choć Georg tego chce, może zrzucanie na jego barki absolutnie wszystkiego byłoby aktem jeszcze bardziej zaborczego egoizmu.
– Za miesiąc kończę osiemnaste urodziny – mówię, nie patrząc na niego. – W domu… jest nieciekawie. I nie mogłam czekać do osiemnastki. No to spakowałam tę walizkę i przyjechałam, bo nie miałam dokąd iść, już ci mówiłam. Tylko ten miesiąc, a potem jakoś sobie poradzę. Poszukam pracy przez ten czas…
Georg kręci głową z dezaprobatą.
– Co z nauką? – pyta surowym tonem. Jak ojciec czasami. – Zrezygnujesz ze studiów tylko dlatego, że nie możesz zostać w Denver? Chcesz sobie zamknąć drogę do jakiejkolwiek przyszłości? Spełniania marzeń?
Speszona, spuszczam wzrok i wypuszczam powietrze z trudem. Machinalnie dotykam obolałej klatki piersiowej, ale szybko zabieram rękę ze strachem, że Hagen może dostrzec ten gest. On jednak patrzy mi prosto w twarz.
– Nie mam innego wyboru – szepczę znów, z obawy, że zadrży mi głos. – Nie ma innego wyjścia. Starałam się coś wymyślić, ale zrozum, to jedyny sposób.
Zaciskam powieki, żeby nie widział kolejnych łez zbierające mi się pod powiekami. Nie rozklejałam się przez cały ten czas, a teraz czuję, jakby wszystkie kotłujące się we mnie emocje ktoś wypuścił na zewnątrz, jak powietrze z przekłutego balonika, które tak często widywałam w rączkach wiedeńskich dzieci. Dotarło do mnie, że naprawdę nie mogę zrobić nic innego – albo zostaję tutaj, korzystam chwilowo z pomocy Georga, a potem rozpoczynam nowe życie na własną rękę, albo wracam do domu. Do koszmaru.
Pojedynczy szloch wyrywa mi się z ust. Otwieram oczy, kiedy czuję ciepłe ręce brata ściskające opiekuńczo moje dłonie.
– Zawsze jest jakieś wyjście – mówi cicho, uśmiechając się pokrzepiająco. – Zamieszkasz ze mną i zapewnię ci utrzymanie oraz warunki do nauki, bo nie będę patrzeć, jak marnujesz życie i swoje umiejętności.
Otwieram usta ze zdumieniem i nie jestem w stanie wykrztusić ani słowa. Nie spodziewałam się aż tak dużej hojności z jego strony. On tak po prostu pozwala mi zostać! To… niesamowite. Nie jestem w stanie wyrazić swojej wdzięczności, szczerzę się tylko, wyglądając zapewne nieskończenie głupio. Georg parska śmiechem.
– No nie rób takiej miny, to przecież nic takiego. Tylko… Jest jeden warunek. Nie, właściwie to dwa.
– Zrobię wszystko – zapewniam go nieco zbyt pochopnie.
– Musisz mi opowiedzieć, co cię zmusiło do wyjazdu z domu. Nie dzisiaj, bo jesteś zmęczona, ale jutro. Ze szczegółami, porządnie – zaznacza, a ja czuję, jak ściska mi się żołądek. – I poza tym stosuj się do każdej mojej rady i polecenia, dobrze? Wiesz przecież, że chcę dla ciebie jak najlepiej.
Kiwam głową, uśmiechając się blado.
– I to wszystko? Tak po prostu pozwalasz mi zostać? – zadaję pełne nadziei pytanie.
Georg posyła mi nieco pobłażliwe spojrzenie, ale nie odbieram go jako zarozumiałe. Pochyla się nad stołem i kciukiem ściera jakąś zabłąkaną łzę z mojego policzka, a długie włosy zakrywają mu na chwilę twarz. Dawno nie doświadczałam podobnych gestów, a raczej: szczerych gestów. Dallas nie okazywał przywiązania dlatego, że przywiązany do mnie faktycznie był, ale dlatego, żeby wywołać misterną iluzję jakiegoś braterstwa.
– Najpierw twój ojciec musi się zgodzić – powietrze przeszywa jego znużone westchnienie, kiedy opada z powrotem na krzesło. – Nie mogę cię tutaj trzymać bez jego przyzwolenia. Tak czy siak, niedobrze, że uciekłaś z domu, Ginnie.
Czuję nieprzyjemne ukłucie w sercu. No tak, jeszcze ojciec… W takim razie mogę od razu spakować swoje rzeczy i wrócić do domu. Rzeczywiście, to nie mogło być takie proste.
Pozostaje tylko jedno wyjście. Muszę powiedzieć bratu o tym, że Dallas wykorzystywał mnie do spółek z nieuczciwymi ludźmi. Że prowadzi nielegalne interesy. Że znęcał się nade mną… Tylko to mi pozostaje, tylko to mogę zrobić, żeby tutaj zostać. A pragnę tego bardziej niż czegokolwiek innego w życiu.


*Rzeczywiście jestem egoistą.

Następny rozdział pojawi się 28 września.

4 komentarze:

  1. Dobra,przyznaje sie bez bicia. Wiele razy robilam podchodzy by przeczytac Twoje opowiadanie. Wybacz ! Od dzis masz kolejna wierna czytelniczke - mnie :)

    Rozdzial tak smutny a zarazem tak wspanialy. A nawiasem piszac,28 wrzesnia juz byl a nowej notki nie ma :p a szkoda !

    Bardzo mnie wciagnelo to opowiadanie. Mam nadzieje,ze po tym co Georg uslyszy od swojej siostry nie bedzie juz potrzebowal pozwlenia jej ojca by u niego zostala. Bo przeciez...gdy ktos ucieka z piekla,nie wolno go tam odeslac .

    Zycze duzo weny i czekam na kolejny rozdzial :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ci dziękuję, wiem bowiem, ile energii potrzeba to tego, żeby zacząć komuś na bieżąco komentować :)
      Wybacz mój brak systematyczności, kiedy się nade mną nie stoi z wielkim batem, to za cholerę nie potrafię się zmobilizować do regularnej pracy. Staram się nad tym pracować, ale czasem nie wychodzi. Miałam ostatnio dużo zajęć, nauki, wątpliwości, przemyśleń i jakoś się nie wyrobiłam. Postaram się wkrótce to nadrobić ^^
      Jeszcze raz bardzo dziękuję za miłe słowa, wiele dla mnie znaczą! <:

      Usuń
  2. No to tak. Już wszystko sobie ułożyłam, wiem co o jak xD
    Ta pierwsza część, o tym strachu, jakoś bardzo do mnie przemawia. Trafiłaś z każdym słowem.
    I ta część gdy rozmawia z Georgiem... No kocham po prostu. Niby była smutna, a ja uśmiecham się do telefonu jak głupia. Było tak...słodko <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziwne, wydawało mi się, że już komentowałam ten rodział. No nic, to skomentuję go teraz ^^
    Lubię Twoje opisy, wiesz? Tak ładnie je ze sobą komponujesz, są dobrze splecione ze sobą wątki i jakoś przyjemnie się to czyta (choć to zapewne wiesz). Jedna akcja wynika z poprzedniej, co tworzy ład, który akurat jest potrzebny w opowiadaniach. Emocje naszej Reginy, hm. Wydaje mi się, że jest dość wrażliwą i podatną na środowisko osobą. Na pewno ma zaniżone poczucie wartości i strach przed przyszłością. Tego drugiego koniecznie musi się wyzbyć, ale coś czuję, że przy Georgu pójdzie jej z tym łatwo. Chociaż w miarę. O ile nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki pojawi się Dallas (a tak zawsze jest ><) i wszystko rozpierniczy. Czyli tak jakby znowu mniej więcej wrócimy do punktu wyjścia. Wiem, masło maślane. Hagen musiał ją do siebie przyjąć, nie było innej opcji. W końcu jest tak jakby coś jej winien. Mam wrażenie, że trochę potrwa zanim Regina i Adeline do siebie przywykną, choć to może teraźniejsze złudzenie. Nasza bohaterka znalazła się pod dobrymi skrzydłami, teraz dopiero zacznie się ich taka prawdziwa relacja. Poznawania siebie od nowa, jakby zupełnie wcześniej siebie nie znali. Trochę mnie dziwi zdumienie Reginy z decyzji, jaką podją Geo, przecież wewnętrznie musiała czuć, że ją przyjmie. Inaczej w ogóle nie pojawiłaby się w Wiedniu. Ale z drugiej strony nie do końca potrafię wejść w jej rolę, więc może przez to nie do końca pasują mi jej niektóre zachowania. Ciekawi mnie reakcja Listinga na to, co mu opowie przyrodnia siostra. Zaciekawi to raczej nie będzie.

    OdpowiedzUsuń