niedziela, 11 października 2015

Sześć: Przeszłość? 13 sierpnia 2009


Adam Grandles.
Poznałem tego osobliwego mężczyznę mając ze dwa lata. Było to nieco po rozwodzie mojego ojca z mamą. W zasadzie pamiętam go – to znaczy rozwód – jako dość spokojny. Po prostu nagle skończyły się awantury i zostałem z ojcem. Mamę widywałem niemal codziennie, bo nie wyprowadziła daleko, tylko do swoich rodziców, którzy to, także ulokowani w Wiedniu, nie wtrącali się w nie swoje sprawy i podchodzili do wszystkiego z chłodnym dystansem.
W każdym razie, babcia ugościła mnie, jak zwykle, kawą zbożową, którą jako dzieciak piłem z godnym smarkacza uporem i namiętnością. Ktoś zadzwonił do drzwi i spodziewałem się zobaczyć tam mamę, obładowaną zakupami i z pewnością zapasem słodyczy (a trzeba przyznać, że jako dzieciak opychałem się nimi bez ustanku). A zobaczyłem jego.
Adama Grandlesa.
Był to wysoki mężczyzna o ciemnobrązowych włosach, starannie zaczesanych na jedną stronę głowy i ostrych rysach twarzy. Uśmiechnął się do mnie całkiem przyjaźnie, a wtedy w kącikach oczu pojawiły mu się sympatyczne zmarszczki. Mogłem go polubić i mogłem go znienawidzić. Ale gość mi się spodobał, i w zasadzie tylko to udało mi się zapamiętać. Wzbudził we mnie raczej pozytywne uczucia.
Wkrótce pojawił się pierwszy owoc miłości nowego partnera mamy i jej samej, Dallas Alex Grandles, a dwa lata później Regina Else Grandles. Dni dzieciństwa mijały mi więc beztrosko i w towarzystwie przyrodniego rodzeństwa, które miałem na wyciągnięcie ręki. Czasem zapominałem nawet, że jest jeszcze drugi dom, gdzie czeka mój własny ojciec. Po prostu czułem, iż rodziny mam dwie, a dla każdej znaczę tyle samo, co dla drugiej.
A potem to wszystko z dnia na dzień się skończyło.

Dotąd szpitale kojarzą mi się tylko z jednym. Wszędzie jest biało i sterylnie, jakby ktoś, czekając na śmierć, z nudów odkażał każdy centymetr budynku. Ta czystość wydawała mi się wtedy nieskończenie irytująca. Jaśniejące wnętrza tak bardzo kontrastowały z tym, z czym na co dzień musieli się zmagać lekarze. Koszmarnie krzyczący z bólu ludzie, leżący potem jak widma, wodząc niewidzącym wzrokiem po sterylnych sufitach. Czekali na śmierć. Czekali na życie. Po prostu czekali, walcząc z cierpieniem i niechęcią, które tak bardzo nie pasowały do uporządkowanego szpitalnego gmachu. Denerwowało mnie to, że tym wszystkim pacjentom – odchodzącym i zostającym – nie zapewniono jakiegoś wrażenia domu. Domy nigdy nie są białe i czyste, zawsze mają ślady tego, że ktoś je użytkuje. A sam szpital był ironicznie martwy. Uśmiercona, zamknięta przestrzeń… Tak wygląda życiowy czyściec. W takich warunkach nie da się chcieć żyć, myślałem wtedy z wściekłością.
Przez parę jeszcze miesięcy w mojej głowie siedziała myśl, że i mamie się odechciało. Nie miałem do niej żalu, o nie, i nie miałbym nawet, gdyby to była prawda. Choroba ją wyniszczała, ale skłamałbym, mówiąc, że miała dość życia. Dotąd pamiętam szczery uśmiech rozświetlający jej młodą jeszcze twarz, sposób, w jaki głaskała każde z nas po głowie i mówiła, że na zawsze pozostaniemy jej dziećmi. Nigdy wprost nie powiedziała, że odchodzi, ale ja wiedziałem. Miałem wtedy piętnaście lat, Dallas trzynaście, a Regina niespełna jedenaście. Dzieciaki to były jeszcze; nie potrafiły pojąć, co się wokół nich dzieje. Ale ja wiedziałem.
Powinienem mieć pretensje, że oni mieli ją przy sobie dużo więcej czasu niż ja, lecz nie odczuwałem tego w taki sposób. Dla mnie byli jak rodzeństwo z ojca i matki. Mama nigdy nie pozwoliła, bym poczuł się odtrącony. Za to chyba właśnie kochałem ją najbardziej.
I pewnego dnia, kiedy jak zwykle przyszedłem z jej ulubionymi kwiatami (malutkimi, białymi frezjami), dowiedziałem się, że niepotrzebnie je przyniosłem. Mama nie wciągnęła już głęboko ich zapachu, nie zwróciła mi uwagi na marnowanie pieniędzy na kwiatki, które zaraz zwiędną. Donosiłem niemal codziennie nowy bukiecik i widziałem, że mimo wszystko taki drobny gest sprawiał jej przyjemność. Ale ona nie pogładziła mnie już po ręce, nie zapytała, „kiedy wreszcie zetniesz te włosy?”.
Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że nie powie też ostatniego „kocham cię, synku”.
Mama zgasła jak centrum domowego ogniska, które zapewnia ciepło i przytulność w domu. Pozostawiła nas w zimnym, obcym życiu, w którym nie potrafiłem się odnaleźć. Coraz mniej było dni spędzanych w domu Grandlesów, w ogóle jakiegokolwiek spędzania czasu. Czułem się odrętwiały, zmęczony i przybity. Nie potrafiłem dać sobie rady z najprostszymi czynnościami. Bez mamy wszystko straciło sens.
A pewnego dnia Adam Grandles oznajmił, że nie ma dla niego miejsca w Wiedniu, bo jego dom to przecież Stany Zjednoczone. I zanim zdążyłem mu pogrozić pięścią na do widzenia, wyjechał do Denver z Reginą i Dallasem.
Wpadłbym w jeszcze większy dołek, ale ojciec nieco mnie otrzeźwił. Zabronił użalać się nad sobą i kazał mi postąpić krok do przodu. Rzuciłem się więc na swoją pasję – muzykę. Chyba tylko ona była w stanie pokrzepić w chwilach, kiedy zaczynałem wątpić i tęsknić. Miałem przyjaciół, na których mogłem polegać i nie myśleć o tym, że nie ma już mamy, a reszta rodziny się ode mnie odizolowała. Pozostała też Regina – pisała listy, maile, namawiała ojca do odwiedzin i wyjazdów do Wiednia. Dopóki pewna awantura nie sprawiła, że kontakt mocno się ograniczył, a ja przestałem być mile widzianym gościem.

Zamykam książeczkę, grubą wprawdzie, ale niewielkiego formatu. Okładka z ciemnej purpury błyszczy w świetle słonecznych promieni wpadających do pokoju przez okno, a rogi oprawione w złotawy metal dodają tej kronice oficjalności.
Notatka, którą przed chwilą przeczytałem, to jedyny tekst, jaki zapisałem w kronice. Nie pamiętam, kiedy się tam pojawił. Chyba niedługo po tym, jak kupiłem dwa takie egzemplarze. Regina prosiła mnie wtedy gorąco, żebym coś w niej umieścił. Nie widziałem w tym większego sensu, ale ona miała solidne argumenty.
– Georg, zrób to dla mnie – prosiła. – To ważne, żebyś napisał tam coś, co chciałbyś zapamiętać.
– Na przykład co? – zapytałem i zaśmiałem się. – Numery telefonów?
Moja czternastoletnia siostra pokręciła głową z pobłażliwym wyrazem twarzy.
– Kiedy coś tam zapiszesz, to tam pozostanie. Słowa wsiąkną w papier, jednocześnie wplatając pomiędzy kartki emocje. I zapamiętasz to, co jest dla ciebie ważne.
– To mądre, co teraz mówisz – potargałem jej sterczące na wszystkie strony włosy. – Ale chyba mi to się nie przyda.
– I jeżeli się czegoś boisz albo coś sprawiło ci przykrość, też możesz to opowiedzieć kronice – kontynuowała, puszczając moje stwierdzenie mimo uszu. – Bo zawsze można ją zamknąć, prawda? Wtedy ta sprawa pozostanie tylko pomiędzy tymi kartkami. Pomiędzy tobą a… tobą.
Być może dla niej ta kronika stała się wiernym współtowarzyszem niedoli i możliwe, że do dziś coś w niej skrobie od czasu do czasu. Ale ja nigdy nie potrafiłem być systematyczny, chociaż Regina miała rację. Spisałem tam najważniejszą część swojego życia i jestem zadowolony z faktu, że wraz z wrzuceniem kroniki w jakieś odległe miejsce zapomniałem o tym, co złego mi się przydarzyło. Po prostu żyję dalej, bo cóż innego mi pozostaje?
Odkładam więc kronikę na najwyższą półkę regału z książkami i ocieram załzawione oczy. Dawne uczucia – smutek, ból, melancholia, złość i żal – one naprawdę pozostały w tych kartkach…
Rzucam ostatnie spojrzenie na fioletową książeczkę i odsuwam od siebie wszystkie myśli o niej. Powrócę do dawnych udręk, kiedy będę chciał… Ale na dziś już dość.

***

Georg wypycha mnie na pocztę z poleceniem wysłania ojcu listu. Nie ma za nim kontaktu telefonicznego, bowiem z roztargnienia nie zabrałam z domu komórki, a wstyd przyznać, ale mój brat numeru do ojca nie posiada. Przy zmianie numeru jakiś temu tato nie uwzględnił faktu, że nie będzie kontaktu z Hagenem. I zrobił to celowo.
Nie przyłożyłam się do wiadomości, którą chciałabym mu teraz przekazać. Nie tak łatwo zapomnieć o wszystkich tych chwilach, kiedy po prostu się mną nie interesował, kiedy nie widział kolejnego zadrapania na policzku. Kocham ojca i wiem, że kiedyś i on zauważy swoje odczucia co do mnie, ale zanim nadejdzie taki moment, będę już we własnym świecie. I nie przywróci mi czasu i uwagi, której tak mi skąpił. Georg chyba chce zmusić mnie do zmierzenia się z tym wszystkim. Zastanawiam się, kto mu podrzucił takie pomysły wychowawcze – może jego ojciec? A może dziadkowie?
W każdym razie dziś rano położył przede mną kartkę i oznajmił, że sama poinformuję ojca o wszystkim i jeśli się nie zgodzi, to sam jakoś pomoże mi to załatwić. Potem uśmiechnął się z satysfakcją, a kiedy jęknęłam i zaczęłam rytmicznie uderzać czołem o blat stołu, oświadczył, że tak będzie najlepiej. I pozostawił mnie samą ze swoimi myślami, które niekoniecznie chciałam opisać ojcu. W zasadzie początkowo miałam zamiar wysłać w kopercie zdjęcie środkowego palca, ale opamiętałam się w porę. Napisałam więc najbardziej rzeczową i szczerą notatkę, na jaką tylko udało mi się zdobyć.

Tato,

Żyję i nic mi nie jest. Przebywam obecnie w Wiedniu, u Georga. Nie miałam zamiaru przedstawiać ci miejsca swojego pobytu, ale on mnie do tego zmusił (on nie jest nieodpowiedzialny, tak jak ci się wydaje, tato).
Mam się lepiej niż zazwyczaj. Nie ze względu na sytuację materialną, bo zupełnie nie obchodzi mnie to, ile on zarabia, pieniądze nie mają dla mnie wartości. Georg nie obnosi się z tym zbytnio. Po prostu bardziej dba o to, bym miała wszystko, czego mi potrzeba. Duchowo. Nie materialnie (sława nie uderzyła mu do głowy, tak jak ci się wydaje, tato).
Nie chcę wracać do domu i nie zrobię tego, choć Georg upiera się, że muszę zapytać ciebie o zgodę (nie jest człowiekiem bez zasad, tak jak ci się wydaje, tato). Świetnie, pytam więc – tato, czy mogę odejść? Czy mogę z dnia na dzień przestać widywać twojej zawiedzionej miny i przestać słuchać twoich wyrzutów? Czy mogę zrezygnować z życia w miejscu, gdzie nie jestem od dawna potrzebna?
Nie myśl, że przestałam cię kochać, tato. W głębi duszy i ty mnie kochasz. Daj mi trochę czasu, bym mogła uporządkować myśli. Może w tym czasie przypomnisz sobie o mnie.

Pozostająca z szacunkiem i kochająca wciąż pomimo upokorzeń,

Regina

Cholernie się namęczyłam nad wypisaniem tych kilku przecież myśli. Nie jestem pewna, czy tato zrozumie moje intencje, ale jeden prosty przekaz na pewno do niego dotrze. Nie mam zamiaru przecież go nienawidzić. Nienawiść nie przynosi nic dobrego – a wiem, że tato pewnego dnia się opamięta. A jeśli nie… To pozostaje mi mój Wiedeń.
Wychodzę z domu brata, mając jeszcze w uszach jego słowa o tym, że kiedy wrócę, opowiem mu wszystko. Denerwuję się trochę, co objawia się dokuczliwym bólem brzucha, ale cóż, albo to zrobię, albo koniec z azylem, jaki mam w Wiedniu. Uderzam obcasami skórzanych butów wiązanych nad kostką o mokry po deszczu bruk. Wiem, gdzie jest poczta, nie musiałam sobie nawet sprawdzać nazwy ulicy. Zapamiętałam większość okolicy domu Georga, niestety nie potrafię jeszcze rozeznać się w całym mieście, które przecież nie jest takie małe.
Ktoś zmierzający w moim kierunku przykuwa moją uwagę. Kiedy rozpoznaję znajomą sylwetkę, mam ochotę rozpędzić się w stronę najbliższego słupa i mocno przywalić w niego głową.
Zamiast tego wyginam usta w kpiącym uśmiechu.

***

– Ile ona właściwie ma lat? – słyszę pytanie, ale nie mam energii do wydobycia z siebie głosu.
Czuję się do granic możliwości wyczerpany i poirytowany. Siedzący naprzeciwko Jost chyba ma podobne odczucia. Chowa twarz w dłoniach, kręci głową i co chwila rzuca jakieś siarczyste przekleństwo, jak zwykle w ogóle nie zważając na to, że metr od niego znajduje się kobieta – Line. W zasadzie jest prawie piątym członkiem zespołu, na dodatek niektórzy chyba nadal tkwią w przekonaniu, iż tak naprawdę jest mężczyzną. Nie, nasz związek nie wyprowadził nikogo z błędu.
Po raz pierwszy w życiu mam wrażenie, że nie starają się mnie zrozumieć. Każdy ma swój interes i problem, mówi własnym językiem i nikt się nie rozumie. Może poza Adeline, ona w ogóle się nie odzywa. Ale reszta ma klapki na oczach. David, wzór managera, myśli o interesie. Co powiedzą media, olaboga, co będzie z nagrywaniem, z showbiznesem?! Tylko to się liczy dla niego w tym momencie. Pieniądze nie są najważniejsze, kariera przeminie, a rodzina pozostanie. Z całą sympatią dla nich: nie potrafią postawić się w mojej sytuacji. Nie mają zielonego pojęcia, jak to jest. Każdy żyje tylko dla siebie, a przecież to nie my jesteśmy w centrum wszechświata. Niestety, nikt o tym nie pamięta.
– Prawie osiemnaście – odpowiadam wreszcie. – Naprawdę żadne z was nie jest w stanie zrozumieć, że w tym momencie to dla mnie sprawa priorytetowa?
Nie słuchają mnie nawet.
Tom gdzieś się zaszył. Ucieka przed obowiązkami. Chyba zaczynam go rozumieć. W tym momencie i ja chętnie powiedziałbym wszystkim do widzenia. Ale życie to pasmo przymusów, żeby funkcjonowało, trzeba iść zgodnie ze wskazówkami, trzymać się trasy.
Czasem, ewentualnie… Można trochę olać zasady.
Adeline łapie mnie w ostatnim momencie, kiedy grzebię w kieszeni w poszukiwaniu zapalniczki. Wiatr szarpie nerwowo nasze włosy i zagłusza słowa.
– Widziałam twoją minę przez całą tą kretyńską rozmowę – popycham ją do wnętrza pojazdu, zanim ktoś rzuci się za mną w pogoń. – Nie pozwoliłabym ci pojechać beze mnie.
– Wiem o tym.
Odpalam silnik, a ona milknie. Nie mieliśmy czasu poważnie porozmawiać od ostatnich dwóch dni, wciąż było coś do załatwienia… Nie, oszukuję sam siebie. To my nie chcieliśmy rozmawiać. Niezałatwione sprawy są jak rachunki – nie spoglądasz na nie z obawy przez zbyt wysoką sumą, ale w końcu musisz to zrobić, aby przekonać się, jak wysoka do zapłacenia czeka cię kwota. Atmosfera robi się trochę spięta i oboje świetnie wiemy, że przyszedł czas na szczerość. To takie oczywiste… Nikt, kto nigdy nie kochał kogoś prawdziwie i lojalnie, nie zrozumie tego, że wybaczenie i rozwiązanie konfliktu jest aktem z góry założonym. Kiedy pada decydujące, ostre słowo, które oddala od siebie parę, w tym samym momencie już oboje wiedzą, że wkrótce się pogodzą. Najgorszy jest tylko czas oczekiwania. Żadne nie chce wyciągnąć ręki z obawy przed odrzuceniem, ale jednak… Oboje wiedzą, że to odrzucenie nie nastąpi.
Ach, miłość oczach zakochanych staje w ich oczach jak zachód słońca – wieczny i pewny. Pesymista rzeknie, że i słońce przestanie kiedyś świecić, ale ja nie jestem pesymistą. Jestem tym, który nawet po zgaśnięciu tej największej z gwiazd, będzie żył wciąż tak samo.
– Georg, ja… Nie chodzi o to, że jestem zazdrosna, bo nie mam o co. Tylko jest zbyt perfekcyjnie. Spędzamy razem dużo czasu, ja dbam o ciebie, ty dbasz o mnie, ale zaczęłam się zastanawiać, kiedy zauważysz rutynę w tym wszystkim.
Patrzę wprost przed siebie. Znam drogę aż zbyt dobrze. To miejsce ma dla nas znaczenie tak symboliczne, że dbaliśmy o to, by nie wykorzystywać możliwości wyjazdu tam zbyt często. Pożółkłe liście miotają się na wszystkie strony, daleko w tyle zostają miejskie budynki. Nieboskłon zdaje się rozszerzać, usłany chmurami błękit rozpościera się przed nami jak niekończący się dach namiotu. Mimo ciążących mi na sercu problemów, jakaś iskra sprawia, że robię się spokojniejszy, ale tylko na moment.
– Co w związku z tym? – pytam, w moim głosie przebrzmiewa gorycz. – Znudziło ci się?
– Nie – wzdycha. Uderza palcami w obicie tapicerki, nerwowo wbija paznokieć w fotel. – Ale przez to prawie przestaliśmy rozmawiać. Masz swoje problemy. Odzyskałeś siostrę i chcę się cieszyć razem z tobą. Być w tym wszystkim.
– W tym sęk, że ty też sobie odpuściłaś. Kiedy ostatnio byliśmy razem w tym szpitalu, gdzie chodzisz w ramach wolontariatu?
Zagryza wargi i kręci głową. Opanowuje się jednak po chwili. Zbyt dużo cierpienia widziała, żeby użalać się nad sobą. Nie pozwala sobie na słabość.
– Ludzie wyczuwają, kiedy się za nimi nie przepada.
– A więc to tak?! – unoszę głos. – Nie oczekuj po innych doskonałości, do jakiej dążysz, to jest cholernie fałszywe! Uważasz się za najszlachetniejszą na świecie, super, ale nie każ mi kłaść się na ziemi przed wszystkimi.
Znowu puściły mi wszystkie hamulce, ale może było to potrzebne. Dawno się nie wydzierałem. Pora więc na łamanie absolutnie wszystkich reguł. Zbyt długo żyłem w uporządkowanym świecie. To syf, tak naprawdę.
– Uważaj na drogę – słyszę beznamiętne słowa. – Zjeżdżasz z prawego pasa... Nie podnieca mnie wizja śmierci przez twój debilizm.
– I kto to mówi?
Zapada irytująca cisza. Line patrzy przez okno. Na jej miejscu już dawno pieprznąłbym drzwiami i zostawił mnie w cholerę, ale ona jest wytrwała. Nigdy nie załatwialiśmy nic pobieżnie. Zbyt mocno dbam o każdą relację, żeby pozwolić się jej rozsypać, ale denerwuje mnie jej prostolinijność. Tęsknię za chwilami, kiedy wracaliśmy z Hamburga, rzucaliśmy torby byle gdzie i robiliśmy niemiłosiernie mocną kawę z niemoralnie dużą ilością cukru. Potrafiliśmy śmiać się z byle czego, robić sobie głupie numery, przekomarzać się o jakieś drobnostki, a potem niezmiennie wieńczyć te wygłupy tym, że ona zasypiała mi w ramionach i czułem się szczęśliwym człowiekiem. Potem nagrywanie płyt, praca, praca, praca… Nikt mi nie wmówi, że to nie jest przeszkodą. Bo straciliśmy kilka swoich tradycji i spraw bliskich tylko nam.
Potem można pozwolić, aby jeszcze kilka rzeczy spadło w głęboką przepaść. Obojętność, zapomnienie – to im grozi. A oboje wiemy, że zbyt wiele już z siebie daliśmy, by teraz odpuścić. Nie będziemy niszczyć czegoś, co sami zbudowaliśmy.
Parkuję na uboczu. Jesteśmy kilka kilometrów od prowincji Wiednia, tutaj horyzont zdobią tylko gdzieniegdzie rozrzucone domki. Wszędzie rozciągają się pola; to one sprawiają, że czuję się bardzo swojsko.
Chciałbym przyjechać tutaj kiedyś z Reginą, ale podejrzewam, że minie wiele czasu, zanim będzie psychicznie gotowa do tego doświadczenia. Nie będę jej do tego zmuszał. Sam przywykłem do rozdrapywania ran dopiero po długim czasie.
Adeline stoi obok samochodu i opierając się o drzwi, zawiesza wzrok na polanie odchodzącej od wiejskiej drogi. Granatowa sukienka spływa wzdłuż jej ud, materiał łopocze lekko na wietrze, który poza miastem jeszcze bardziej się nasila. Tutaj, gdzie jedynym dźwiękiem jest właśnie ruch tego przejrzystego powietrza, jest spokojnie i cicho. Przypominam sobie śmiech matki, kiedy tu przyjeżdżaliśmy… Kochała to miejsce. Przypominało jej o tym, że poza zgiełkiem i zabieganiem codziennego życia jesteśmy razem.
Nogi same ciągną mnie do tej polany, otoczonej brzozami, które odcinają ten okrąg trawy od reszty świata. Cichy odgłos kroków na żwirze informuje mnie o tym, że Line podąża za mną. Milczymy, bo teraz nie potrzebne są żadne słowa.
Grób mamy znajduje się przy najwyższym z drzew. Za nim Adam Grandles posadził krzew róży. Róże są dobre do sadzenia przy grobach. Symboliczne. Czytałem niegdyś „Małego Księcia” i choć może niewiele z niego zrozumiałem, to wiem, że główny bohater bardzo o nie dbał. Nie wiem, czy mój ojczym zdawał sobie sprawę z tego powiązania, ale w tym przypadku daję mu duży plus. Sam nie chciałem sadzić frezji, za bardzo przypominałyby mi o szpitalu, dlatego zgodziłem się na róże.
Klękam przy grobie i mówię kilka słów. Nie chcę, by Adeline je słyszała, ale ona wyczuła, że powinna dać mi chwilę i gdzieś znikła. To moment tylko dla mnie i dla mamy. To miejsce zawsze daje mi poczucie bezpieczeństwa. Wokół nikogo nie ma, nikt nigdy nie jest świadkiem moich rozmów z nią. Przyjeżdżam tu, ilekroć mam dosyć, zawsze, kiedy tęsknię albo czuję, że życie mnie przytłacza. Mama jest moim dobrym aniołem. Jej słowa słyszę zawsze w swojej głowie i wiem o jej ciągłej obecności.
Wykupiliśmy dla niej ten kawałek ziemi. Ogrodziliśmy go drzewami i siatką, żeby nikt nie zakłócał jej spokoju. Razem, wspólną ideą, zapewniliśmy jej godny odpoczynek. Taki, jaki chciałaby otrzymać. A potem poszliśmy w inne strony… Może miłość do niej zdołałaby nas połączyć na nowo?
Przysiadam na ławce kilka metrów od grobu, wpatruję się w wyżłobione w kamieniu napisy. Addie pojawia się nagle między drzewami. Wygląda czarująco naturalnie, bez butów, z kilkoma polnymi kwiatami w dłoni. Kładzie je nabożnie pod kamieniem, a potem siada obok mnie. Wodzi bosą stopą po trawie i patrzy na mnie ze skupieniem.
– Jest słowo, które może określić cały natłok kłopotów rzucających cień na twoje życie?
Wzruszam ramionami. Czasem zadaje dziwne pytania.
– Oczekujesz, że wypowiem twoje imię w tym momencie? – pytam kąśliwie. – Nie, to nie ty, wiesz przecież.
– Co w takim razie?
Zastanawiam się przez chwilę i odpowiadam zaskakująco trafnie, jak na pytanie zadane z zaskoczenia:
– Przeszłość?
Milczymy przez chwilę.
– Tutaj możesz mi powiedzieć, co czujesz – mówi wreszcie. – Twoja mama naszym świadkiem.
– Wiesz co czuję? Czuję, że nie mam zamiaru ani wykluczać cię ze swojego życia, ani samemu odchodzić od twojego. Są sprawy, których się nie zaniedbuje – oświadczam, myśląc o swoich relacjach z Reginą, Dallasem i ich ojcem.
– W pełni się z tobą zgadzam – przytakuje bez zbędnego gadania, wyciskając mi na ustach nieco zbyt energiczny pocałunek, a ja oddycham z ulgą, pomimo miliarda spraw, które wciąż jeszcze przecież ciążą mi na duszy.

4 komentarze:

  1. Fajnie,ze pojawil sie nowy rozdzial.
    Cos mi mowi,ze ojciec Reginy chyba jednak nie zostawi w spokoju faktu,iz jego corka przebywa u Georga.

    OdpowiedzUsuń
  2. To się nadaje do nakrecenia filmu xD Już sobie wyobrażam takie bajeczne obrazy...taka Adeline boso,z tymi polnymi kwiatami w ręku. I słychać szum drzew. Jest tak przyjemnie.
    Jejku, ten rozdział jest moim ulubionym...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie nadrobiłam, jestem zła na siebie, że tak długo mi to zajęło.
    Śmierć bliskiej osoby nigdy nie jest przyjemnym doznaniem, w szczególności gdy ma się te piętnaście, trzynaście, jedenaście lat i nie do końca rozumie się, co uległo teraz zmianie w naszym życiu. Odnoszę wrażenie, że Adam ma za złe Georgowi to, co się wydarzyło. Pod tą jego sympatyczną twarzyczką może kryć się zupełnie inny człowiek. Bo przecież pozory mylą. Sama o śmierci ważnej osoby z rodziny dowiedziałam się prawie że przypadkiem, zbiegiem okoliczności. Dalej dokładnie pamiętam, co robiłam, gdzie byłam i z kim. Przykro mi się robi na samo wspomnienie, a co dopiero basiście, kiedy czyta ten wpis w swojej kronice. Prawdopodobnie ciężko będzie dojść do porozumienia między ojcem Reginy a Georgiem. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Trzeba stawiać czoło przeszkodom i zmierzyć się z nimi. Dobrze jest posiadać rzecz, w której zapisuje się takie chwile jak ta, by móc do nich zawsze wrócić, ale niekoniecznie nosić w sobie te wszystkie, jakby nie patrzeć, negatywne uczucia. Hm, ten list chyba może bardziej rozłosić Adama, aniżeli go uspokoić. Co, jeśli wyśle Dallasa po nią z powrotem? To nie będzie mogło zakończyć się dobrze, sama postać Dalllasa mówi nam, że za ugodowo to to wszystko nie pójdzie. Wierzę, że napisanie tych kilku słów na kartce, było dla Reginy wyzwaniem. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Na razie mam bardzo mieszane uczucia, co do skutków słów w tym liście zawartych. Georg i Adeline oddali się od siebie, zauważyłam to już wcześniej, a Ty mi dzisiaj jeszcze lepiej to zoobrazowałaś. Wykonywanie tych samych czynności każdego dnia staje się męczące po jakimś czasie, tematy do rozmów się kończą, ulubione filmy były już obejrzane ze sto razy, a chwile dla siebie, których kiedyś mieli tak dużo, zabierają obowiązki. Oni też będę musieli swoją relacje zmienić, oby na lepsze. Taki wybuchowy Georg jeszcze nie mieści się w mojej wyobraźni, ale może zdołałam do niego przywyknąć.
    Dużo weny Ci życzę i czekam na ciąg dalszy! :3

    OdpowiedzUsuń